Wiersz Mariana Hemara: Piosenki warszawskie Mariana Hemara
Dawnych dni, tamtych dni
Ciągła, codzienna łaska –
Gdzie szukać dziś
Czasu, co był i pierzchł – ?
Przychodzi zmierzch,
Cichy, ciepły, majowy zmierzch.
I w powietrzu, na skrzypcach łka
Piosenka ta
Warszawska:
„Co nam zostalo z tych lat
Miłości pierwszej?
Zeschnięte liście i kwiat
W tomiku wierszy,
Wspomnienie czule i szept
I jasne łzy co nie schną.
I aniol smutku, co wszedl
I tylko westchnął.
O strapienia miłosne, o zmartwienia wiosenne
O sentymentalne troski –
O piosenki, udręki, smutki przedwojenne…
Niemcy chodzą po Marszałkowskiej.
Buty – buty po bruku. Ale uszy nie słyszą.
Butne gęby przed okiem. Oczy nie dostrzegają.
Chodzimy po innym mieście. Odgrodzeni ciszą,
W której butów nie słychać. Tylko skrzypce grają:
„W Alejach zakwitły kasztany,
W Łazienkach kołyszą się bzy.
Kto drugi jest tak zakochany,
Tak szczęściem pijany – jak my?!
W Łazienkach lśni woda na stawie,
W Alejach zieleni się gaj.
To wiosna jest w Warszawie –
To wiosna, mój miły – to maj -”
Maj się smutkowi dziwi.
O, maju w podmiejskim ogródku –
MyŚmy byli szczęśliwi,
Nie przeszkadzaj nam w smutku.
Serce się nie roztkliwi
Zielenią, błękitem, złotem –
MyŚmy byli szczęśliwi,
Nie wiedzieliśmy o tem.
Maj się śmieje – po co twoje łzy?
Patrzaj – kwitnę! Bzów kiścią obłędną!
Niemcy patrzą w Łazienkach na bzy.
Bzy się wstydzą na wietrze. I więdną.
Butne twarze naprzeciw płyną po ulicy.
Buty dudnią po bruku. Ale uszy nie słyszą.
Chodzimy, wymijamy ich, jak lunatycy,
Żyjemy w innym mieście. Odgrodzeni ciszą,
W której – ach, to nie skrzypce – inny świat się sroży –
To szlifierz ostrzy noże. Milion długich noży.
Nienawiść noże ostrzy – tak straszna – tak sroga –
Kiedyż będą gotowe? Ach ciszej – na Boga –
„Kiedy znów zakwitną białe bzy –
z brylantowej rosy, z srebrnej mgły. –
w parku, pod platanem,
Pani siądzie z panem,
Da mu słodkie usta rozkochane -”
Piękne były warszawskie panie!
Jakie stroje, jakie malowanie,
Jak umiały się w swych sukniach nosić –
Wzrokiem wzbraniać, a ustami prosić –
Och, zalotne, aksamitne, świetne,
w Europejskiej, w Adrii, Cafe-Clubie –
Nogi miały jak łodygi kwietne –
Zatańcz, wypij, pocałuj – ach, lubię! –
Ach, pończoszki z pajęczyny tkane,
Na świat sławne warszawskie pantofle –
Stuku puku stukają podeszwy drewniane.
Świtem z miasta na Pragę, co dzień po kartofle.
Na podeszwach drewnianych – to nie to –
I że w chustkach wełnianych – to nic –
I że suknia znoszona – to nie to –
I że róż dawno starty z lic –
„Maj się dziwi urody twej szkoda!
I po twarzy ciepłym zlotem głaska.
Ach, nie żałuj mnie, maju – to moda!
To jest nasza, dumna moda warszawska!”
Myśmy stały na dachach domów –
Świat się palił i walił w głąb –
Myśmy stały w ulewie gromów
I zapalających bomb.
Oczy ślepły od dymu i blasku,
W uszach trzaski, płacz dzieci, wrzask i ryk i huk –
Kiedy w wiadrze zabrakło piasku –
Koniuszkiem pantofelka
Bombę strąciłam na bruk.
Pantofle od Leszczyńskiego. Szkoda. Kosztowały
Sto osiemdziesiąt złotych… pamiętasz Irenko,
Jakeśmy po trzech nocach na dachu śpiewały
Rano – żeby nie zasnąć – piosenkę za piosenką -:
„Kiedy znów zakwitną białe bzy –
Bzów aleją pary będą szły –
Pojmą to najprościej,
Że jest czas miłości – -”
Jest czas nienawiści. Lecz twarz uśmiechnięta.
Żyjemy w innym mieście – odgrodzeni ciszą –
Lecz oczy wszystko widzą. Uszy wszystko słyszą.
I wszystko się dostrzega. I wszystko pamięta.
Czarna bułka w koszyku w papier zawinięta
A na papierze szyfry. To z radia, z piwnicy.
Kroki bliskie – to może – już tu, na ulicy
Szpicel z gestapo za mną – czy źle, że się śpieszę?
Więc wolniej. A mróz w plecach. Lecz twarz uśmiechnięta –
Wczoraj w nocy pomiędzy depesze –
(Londyn teraz coraz trudniej złapać -)
Zabłąkała się nagle piosenka,
I zaczęło śpiewać znienacka:
„Co nam zostało z tych lat
Miłości pierwszej?
Zeschnięte liście i -”
Ach – i zamknęłyśmy radio.
Łzy zaczęły na papier kapać.
Przyszła kartka od ciebie.
Piszesz do mnie: „Miła –
Jak wygląda Warszawa?”
Warszawa się nie zmieniła.
Tysiąc domów zwalonych.
Skwery – jedna mogiła.
Tylu nas poginęło.
Warszawa się nie zmieniła.
Nie znajdziesz już gdzie twoja
Sień, schody, okno, brama –
Warszawa się nie zmieniła!
Warszawa jest wciąż ta sama!
Warszawa jest pod gruzami!
Warszawa czeka na ciebie!
Warszawa wie, że wrócisz!
Że wrócisz – jak Bóg na niebie!
Warszawa przyjmie cię w kwiatach –
Słońcem, zielenią, rosą –
Jak już nie starczy podeszwy
Drewnianej – to nic! to boso!
To nie szkodzi! W łachmanach!
O głodzie! O suchym chlebie – –
Warszawa się nie zmieniła!!
Warszawa czeka na ciebie!!
Przyjmie cię solą, chlebem,
Błyszczącymi oczyma,
Majem, Wisłą i niebem –
Bo Warszawa dotrzyma!!!
A ty – dotrzymasz?! – na Boga –
Dotrzymaj – –
Ach, kto dosłyszy
Twój głos z daleka?
Jak cicho
Skrzypce grają w tej ciszy –
„Co nam zostanie z tych lat
Łez i cierpienia?”
Tu – gdzie jest łez wszystkich zdrój,
Jest coś co Się nie zmienia.
Zostanie – najdroższy mój –
Ach – –
do widzenia –
1942
Zapraszam do działu: Marian Hemar