Wczorajsza debata prezydencka w TVP miała być dla Rafała Trzaskowskiego szansą na pokazanie się jako faworyta i „lidera”. Warunki idealne: studio pod kontrolą, pytania przewidywalne (a może nawet znane?). A jednak nawet w tych komfortowych warunkach Trzaskowski wypadł blado, nerwowo, słabo merytorycznie i bez wizji. Pokazał, że nie jest gotów ani do debaty – ani do prezydentury.
Nie pomogły okrągłe hasła, wyuczone miny ani PR-owa oprawa. Trzaskowski został zdominowany przez kontrkandydatów, zwłaszcza tych, którzy mówili z serca i konkretnie – jak Karol Nawrocki czy Marek Jakubiak. Nawet część mediów liberalnych przyznała po cichu, że „to nie był jego dzień”.
Ale to nie pierwszy raz. Przypomnijmy: z debaty w Telewizji Republika Trzaskowski po prostu uciekł. Nie przyszedł. Marek Jakubiak postawił za niego… tekturową makietę. Bo – jak widać – prawdziwy Trzaskowski nie radzi sobie w starciu z realnymi pytaniami i merytoryczną krytyką. Debata w Republice, mimo że bez jego udziału, pokazała wyraźnie: jego nieobecność była krzykiem słabości, nie strategią.
https://youtube.com/shorts/SxXBNgXzwaA?si=iFSusprZq4lsoqVI
Lider, który się boi – to nie lider, tylko figura medialna
Trzaskowski miał szansę pokazać, że potrafi wyjść poza bańkę TVN-u i warszawskiego ratusza. Nie zrobił tego. W TVP wypadł jak urzędnik recytujący notatki. W Republice nawet się nie pojawił. I to mówi wszystko o jego „przywództwie”.
Kandydat na prezydenta nie może unikać trudnych rozmów. Nie może bać się debaty, konfrontacji, ryzyka. A jednak Trzaskowski raz po raz pokazuje, że lepiej czuje się w studiu lifestyle’owym niż w starciu na argumenty.