– Pan M., który przejął nasze mieszkanie, traktował nas jako swoją własność. Byliśmy przekazani jak wkładka mięsna do mieszkania. Tak czuliśmy. W pewnym momencie powiedziałam, że gdyby obowiązywało prawo pierwszej nocy i gdybym nie była matką, to pewnie prawo pierwszej nocy w stosunku do mnie by wykorzystał – mówiła Magdalena Brzeska, córka Jolanty Brzeskiej zamordowanej w 2011 r.,w wywiadzie dla „Gościa Wiadomości” TVP.
Przed komisją weryfikacyjną stanęli m.in. Magdalena Brzeska (córka Jolanty Brzeskiej, działaczki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, która zginęła w 2011 r. w niewyjaśnionych okolicznościach), Mirosław Kochalski (były sekretarz m.st. Warszawy, dziś wiceprezes PKN Orlen) i Marek M. (kupił roszczenia do domu, w którym mieszkała Brzeska).
ZOBACZ:
Jolantę Brzeską spalili w lesie, bo była niewygodna dla warszawskiej mafii. Warto pamiętać o jej męczeńskiej śmierci
Podczas przesłuchania szef komisji poinformował, że Marek M. kupił roszczenia do kamienicy przy ul. Nabielaka 9 za 300 zł. Z tego domu miała zostać usunięta Jolanta Brzeska. Kobieta była winna kilkadziesiąt tys. zł nowemu właścicielowi, a komornik zajął jej emeryturę i ruchomości. Jej ciało znaleziono w marcu 2011 r. w lesie w Powsinie – została spalona żywcem.
W 2013 r. śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców. W 2016 r. podjęte je na nowo, w kierunku zabójstwa.
Niewolnicy XXI wieku
Magdalena Brzeska z trudem powstrzymywała emocje podczas rozmowy z Danutą Holecką. Opowiadała o tym jak jej matka, mając 1,2 tys. zł emerytury musiała płacić 500 zł miesięcznie za możliwość przejścia do klatki schodowej. Przypominała, że jej matka pisała listy do różnych instytucji, ale bez żadnego rezultatu. Lokatorzy nie mogli też liczyć na wsparcie wymiaru sprawiedliwości. – Jako lokatorzy byliśmy skazani na porażkę. Każdy sąd stawał po stronie właściciela – opowiadała.
Córka Jolanty Brzeskiej wspominała o tym, jak właściciel mieszkania marek M. w towarzystwie wynajętych ludzi włamał się do mieszkania jej matki.
– Przyjechał ze swoimi pomocnikami. Oni przecięli sztaby antywłamaniowe, a on stał przy drzwiach i patrzył. Przy tym wszystkim była załoga policji i też na to patrzyła. On wytłumaczył im, że jest właścicielem i jest tam zameldowany. Policja przystała na jego argumenty – opowiadała poruszona Brzeska.
– Z nim nie było żadnej rozmowy. Traktował nas jak swoja własność. Byliśmy przekazani jak wkładka mięsna do mieszkania. Tak czuliśmy. W pewnym momencie powiedziałam, że gdyby obowiązywało prawo pierwszej nocy, i gdybym nie była matką, to pewnie prawo pierwszej nocy w stosunku do mnie by wykorzystał. Tak to czuliśmy. A nas nikt nie traktował poważnie w żadnym urzędzie – dodała.
Bez empatii
Brzeska opowiadała, że razem z matką bezskutecznie starały się o mieszkanie socjalne. – Cały czas słyszałyśmy: nie jesteśmy w stanie pomóc, może w przyszłym kwartale. Miasto zaproponowało mi samej mieszkanie, ale dopiero po śmierci mamy. Odmówiłam. Bo gdy było trzeba, to nikt się nami nie martwił – podkreśliła.
Córka Jolanty Brzeskiej mówiła, że gdy zasądzone zaległości jej rodziny wobec M. urosły do 19 tys. zł, wysłały do jego matki (Marek M. miał na nią przepisywać przejęte nieruchomości) prośbę o rozłożenie tej kwoty na raty. W ten sposób chciały uniknąć kosztów komorniczych. Ale nie dostały nawet odpowiedzi. – To najlepszy dowód, że po drugiej stronie nie było człowieka, który chciałby spojrzeć na nas jak na ludzi – podkreśliła.
Wspominała, że rodzice starali się trzymać ją z dala od trosk związanych z walką o mieszkanie, bo miała wtedy małe dziecko.
Wyrwane z pamięci
Ostatni raz Magdalena Brzeska rozmawiała z mamą na kilka dni przed odkryciem jej ciała; wtedy zamieniły kilka słów. Nic nie zapowiadało tragedii. W dniu śmierci Jolanty córka też do niej dzwoniła, ale nikt nie odbierał.
– Mama nie odbierała telefonu przez kilka dni, co wydało się niepokojące. Pomyślałam, że może uległa wypadkowi. Ale gdy pojechałam drugi raz na policję, okazało się, że są tam rzeczy mojej mamy. Rozpoznałam je. Z komisariatu na Malczewskiego odwoziłam samochodem przyjaciółkę mamy. I nie pamiętam, jak jechałam, nie pamiętam drogi – mówiła poruszona.
Magdalena Brzeska powiedziała, że z następnego półrocza pamięta tylko urywki. – Po latach staram się odtworzyć, co się wtedy działo. Byłam w prokuraturze i na policji. Codziennie musiałam wstawać. Zawozić dziecko do przedszkola, a później szkoły. A ta dziura w mojej pamięci istnieje. Tak jakby moja pamięć broniła się przed tym wszystkim. Tak wygląda rzeczywistość – zakończyła.
TVP Info