Autor słów: Lenartowicz Teofil
Wiatr wionął do mnie po pustym stepie,
I czarną ziemię w obłoki wzbił,
Tam śnieżny tuman rwie się i trzepie,
Jak huraganu rzęsisty pył.
Wśród tego stepu, wiatrami gnana,
Pędzi kibitka w zawiei świat,
I smutnie dzwonek jęczy co rana,
Jakby umarłym grobowy znak.
W kibitce widać postać młodzieńca,
Dumne, choć smutne spojrzenie miał,
Na twarzy widać ślady rumieńca,
Lecz i ten wkrótce już zgasnąć miał.
Na przedzie siedzi Moskal na straży,
Kajdany brzęczą u więźnia nóg,
Więzień był młodzian z Polski porwany
Za co i dokąd, wie tylko Bóg.
Wyjrzał z kibitki, potrząsnął głową,
Nie dbał, czy wzbudzi w Moskalu gniew,
I zwrócił twarz swą w stronę wschodową
I taki tęskny zanucił śpiew:
„Darmo, ach darmo zwracam swe oczy,
Próżną nadzieją łudzę się sam,
Tam kraj mój ginie w czarnej pomroce,
I już na zawsze stracić go mam.
Nigdy nie ujrzę mojej rodziny,
Ni ojca mego, ni matki mej,
Ani mej drogiej, lubej dziewczyny,
Nigdy, ach nigdy nie ujrzę jej.
Łotry mi skuli w kajdany dłonie,
Lecz serca mego nie zdolni skuć,
Zdejmcie kajdany, dajcie mi broni,
Ja was nauczę, jak wolność czuć.