Wiersz Mariana Hemara: Akademia warszawska
Nie odwrócą się lata, nie odstaną groby,
Nie wrócisz ludzi żywych z próchna i popiołów.
o co wolno się modlić na gruzach kościołów?
Ach, już tylko o nasze prawo do żałoby.
Kiedy na nas się łamie, jak na fal łamaczu,
Pochód dziesięciu wieków, Boże wielki, o co
Pozwolisz nam się modlić przed ostatnią nocą?
Już tylko o to jedno – o prawo do płaczu.
*
Cóżeśmy rozumieli z tamtej emigracji?
I kto kiedy z nas się domyślał, jaka była cena
Mickiewiczowskich wierszy i etiud Szopena
I listów, które pisał do matki Mochnacki?
A owe długie, nocne rozmowy Polaków,
Szeptane na ubogich poddaszach paryskich – .
o czymże były? O kim? – O nas. O nas wszystkIch.
O naszym pokoleniu szczęśliwych Polaków.
To myśmy mieli drzewem rosnąć na ich grobie,
Korzeniami z tej mierzwy ich serc, ich poezji,
Ich klęski, ich obłędu mesjańskiej herezji –
Drzewem w niebo wolności. Popatrzmy po sobie –
To my? My z ich marzenia? Mściciele z ich kości?
My – drugi brzeg nadziei za przepaścią głuchą –
w aniołów przerobieni – pamiętasz? – ich skruchą
Już zbawieni od grzechów, obmyci z podłości –
To w nas miało się ziścić, za czym oni marli
Z tęsknoty donkichockiej, nędzarze, wygnańce,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szańce –
Ale się nie godzili, ale nie wyparli,
By w nas mogło się ziścić. A ono się ziszcza.
A oto nad Warszawy trupem panichida,
Bez krzyku Słowackiego, bez skargi Norwida.
I straszniej niż mogiły, i gorzej niż zgliszcza.
*
Ci, którzy po nas przyjdą – jakim cudem pojmą,
Jak odgadną tę klęski naszej tajemnicę –
Że była poza mapą bitew, poza wojną,
Poza wojskiem i wodzem, i nie w polityce,
Ale tam była, gdzie na sąd stawa boski,
Na rozprawę ostatnią – krwawy cień pieniacza,
Który jeszcze za grobem Bogu nie przebacza
I wadzi się – bezgłowy Samuel Zborowski –
Już nie o tę czerwoność Polski, albo białość,
O władzę nad duszami, lub o słup graniczny,
Ale prowadzi z Bogiem spór lucyferyczny
O wielkość, albo podłość – o wzniosłość lub małość.
*
Chmury wieją nad ziemią jak chorągwie czarne.
O co wolno się modlić po przegranej bitwie?
By znowu – nasza klęska – nie poszła na marne.
Ale żal, zamiast pomóc, przeszkadza w modlitwie.
Zanim spłoniesz na stosie, o warszawska chwało,
Zwiążą twoje usta, ręce będą pętać.
Przyjaciele – to wszystko, co nam pozostało –
Żałować. Płakać? – płakać. Pamiętać? – pamiętać.
Zapraszam do działu: Marian Hemar