Kark uginam i powstaję, zaś orkiestra gra (rekapitulacja)
Życie wychodzi z wodnego łożyska i otrząsa się, jak dzikie szczenię niecierpliwie, zaś stare ciało garnie się do ziarnistego piachu, a wtedy gdy przyjdzie czas odpowiedni duch ogarnia wszystko obłokami białymi przypływ światła złocistego, który z gwiazdami kosmosu jest w czułej komitywie i chętnie błogosławi muzy i talenty.
Deszcz sączy się z płaszcza nieba, grzmoty wtórują mu radośnie, pięknie grają z trzcin wiotkie skrzypce i trąby wieczne huczą przepastnymi basami górskich potoków. My, ludzie muzyki nieba i ziemi stąpamy po toniach niezmierzonych, a dla odmiany wędrujemy po ciemnej stronie Księżyca. Ćmy zza chmur kotary snują swoje ballady i romanse.
Zadumali się uczeni nad wszechmocą Światła co umknęło z ich lunet i w nas płonie. Składam dłonie na skrzyżowaniu dróg. Nagle jak szept szum skrzydeł. Jesteś – drży krągła nuta. Jedna, druga, trzecia… I spada na ziemię. Jak puch śnieg, manna, ziarno. Jestem. Żyję. Kropla sączy się za kroplą. Nad domem moim. Raczy pastwiska zielone.
Już nie jestem jak pustynne ziarno piachu. Czy samotny plusk w oceanie. Lub wędrowiec zagubiony. Ty Panie pochylony nad szczytami gór i chleba okruchem czuwasz by miłość przenikała nawet groty odstępne i zagubione i zmurszałe krzyże na skrzyżowaniach dróg.
Zastanawiam się nad sobą ja wędrujący rok po roku. Czasem dobry czasem zły. Czyniący według praw i od nich odchodzący. Miej nade mną czuwanie skrzydlaty Aniele motylu. Zaś orkiestra gra na Bożym poletku strząsając pyłki win naszych powszednich i odpuszczonych. „Marność, nad marnościami, nad marnościami marność” jak suponował, czy też skarżył się w swej szczerości egzystencjalnego przerażenia – Eklezjasta. Ja zaś kark uginam i powstaję by trwać w ziemskim wędrowaniu moim.
Autor: Lech Galicki
Powróć na stronę: Lech Galicki.