Wiersz Mariana Hemara: Mazowsze
Pytasz mnie o tutejsze atrakcje najnowsze?
Z wszystkich nowin londyńskich najmilsze – Mazowsze.
W „Albert Hallu”, olbrzymiej sklepionej rotundzie,
W tłumie pięciu tysięcy widzów, oklaskami
Witałem ich po latach – i w pierwszej sekundzie,
Kiedy się na estradzie zjawili przed nami,
Ledwie się wysypali z aksamitnych kotar,
Ledwie dźwięk pierwszych taktów do mych uszu dotarł,
Gardło mi się ścisnęło, aż bolało prawie
I powietrza mi brakło, tchu nie mogłem złapać.
Reflektory zaczęły kolorami kapać
I w powietrzu latały długie pióra pawie,
Jak opalizujące kwiaty albo kłosy.
Wirowały w zakrętach świętojańskiej magii
Parzenice, spódnice, korale, ciupagi
I wstążki, i we wstążkach warkocz złotowłosy,
I chusty rozwijały mi się przed oczyma,
Jakby zaczarowane mapy Barwistanu –
Krainy, którą kiedyś odkrył wiersz Tuwima.
On znał klucz do tej mapy, szyfr tajnego planu,
Ścieżkę krętą do skarbu w zasypanej studni.
Ale umarł i już nam sekretu nie wyda.
Wziął go ze sobą do trumny w swych zamilkłych ustach
I Barwistan z nim zniknął niby Atlantyda.
I tylko dziwne mapy zostały w tych chustach
Tak wzorzystych, ażeby zgadnąć było trudniej –
I nikt ich nie odczyta, i nikt nie zrozumie –
I nagle dreszcz westchnieniem przeleciał po tłumie,
Bo kujawiak w orkiestrze jak ptaszek zakwilił
Nad skrzypcami – niestety, skrzypkowie Anglicy,
Z nut grają – tak jak w nutach – bez tej tajemnicy,
Która mgiełką pomiędzy nutkami się błąka
I szepce atonalnym świergotem skowronka.
Jak to w nutach zapisać? Ty im, Tadziu, ujaw
Sekrety tego rytmu i melodii z Kujaw…
Poznaję go po latach – Tadzio Sygietyński
Przyleciał tu na chwilę, na występ londyński,
Jak zawsze, gdy przejęty, na twarzy się mieni
I wtedy chudy nos mu sterczy jeszcze cieniej.
Znów kołnierzyk frakowy ma za ciasny, szyją
Kręci i cały aż się nad orkiestrą kładzie,
Tak pomaga tancerzom, którzy na estradzie
Korowodem kujawskim plotą się i wiją.
Kto się od nich nauczy, kto po nich spamięta,
Żeby tak właśnie tańczyć tę polską pawanę,
Jak w karczmie pod Włocławkiem tańczą królewięta
I księżniczki – za chłopki i chłopów przebrane?
Ach, Maryśki i Zośki, Hanki, Kaśki, Magdy –
I przy nich Kuby, Staśki, Jaśki i Michały –
Te niebieskie turkusy, zielone szmaragdy,
Granatowe czerwienie – kiedy tak błyszczały?
Gdzie tak ćmiły mi w oczach wirujące blaski?
Już pamiętam. Wracaliśmy w nocy od Trzaski –
Odprowadzaliśmy ją do domu nad ranem.
Księżyc posrebrzył dachy w całym Zakopanem.
Potok szumiał i szeptał. W mroku na zegarze
Biła trzecia. Już bladły nad Giewontem gwiazdy.
Wstąpcie, rzekła Stryjeńska, to wam coś pokażę.
Mieli na całe lato mieszkanie u gazdy,
Na piętrze. Karol lampę naftową zaświecił.
Na sztalugach ujrzałem trzy duże karrony
Zieleń nieziemską, fiolet grzeszny i czerwony
Amarant, i jaskrawą żółtość – zaplątane
W ruch, w taniec, w wir, w przegięcie, co było zarazem
Kolorem i muzyką, tańcem i obrazem,
Z kartonów przeskakuje na bieloną ścianę
I cieniami trzepoce i ćmą w oczy leci…
Nagle zaczęły ćwierkać przebudzone dzieci
Uciekliśmy na palcach z Zosinej pracowni.
Zosiu, gdzie dziś te gwiazdy, te barwy i blaski?
W Londynie, w Albert Hallu, w tłumie na widowni
Przebudziły mnie nagle własne me oklaski.
Zbudziła mnie melodia żwawa i wesoła
I pasy watykańskie Michała Anioła
I zaraz mi się droga na mapie wytycza.
Jutro rano jedziemy autem do Łowicza.
Jedziemy na procesję. Jutro – Boże Ciało.
A rano? Nie pamiętam, co się wtedy stało.
Czy wstaliśmy za późno, po nocy w „Oazie”?
Czy deszcz padał? – Odłóżmy tę jazdę na razie…
Czy było za gorąco? Czy zniechęcił kto się?
Czy było za daleko trząść się po złej szosie
Kurz… i pył… i furmanki setkami się wleką…
Za daleko… Ach, Panie Boże! Za daleko.
Z Warszawy do Łowicza. I niedobra droga…
Jak przeprosić, przebłagać dzisiaj Pana Boga,
By już się przestał gniewać i przebaczył wszystko?
Stąd, z Londynu, piechotą dziś byłoby blisko.
Idą wężem koronek, falbanek, krynolin,
Kontuszów… starościców młodych i podstolin.
podkomorzy tak pięknie poloneza wodzi,
Tacy są wszyscy zgrabni i śliczni i młodzi,
Melodia Ogińskiego szczerozłotolita
Tak się mieni, tak dźwięczy, tak za serce chwyta –
Nie, ja się już nie wstydzę. No więc trudno, płaczę.
Z żalu, że już tej ślicznej Polski nie zobaczę,
Że jej się nie nasłucham ani nie napatrzę,
Tylko jakby w muzeum, w Londynie, w teatrze,
Gdzie dokoła angielskie twarze rozbawione,
A mnie taka zabawa, że łzy łykam słone,
Gdy na trzecią część życia z domu mnie wygnali
A tej krzywdy nie połknę, co się we mnie pali,
I skazali na wieczne pretensje i kwasy
I żal i tylko czasem, od wielkie-go święta,
Raz na pięć lat mi wolno patrzeć na frykasy –
Na takich chłopców polskich i takie dziewczęta,
Na takie tańcowanie, na te śliczne stroje,
Świecidełka, korale, kolory – to wszystko
Co kiedyś było moje –
wciąż przecież jest moje
A tak strasznie daleko, a w tej chwili blisko
Na chwilkę…
Nie, ja tego wam nie wytłumaczę.
Krzyczę: bis! Biję brawo. I dlatego płaczę.
Pytasz mnie o tutejsze atrakcje najnowsze?
Z wszystkich nowin tutejszych najmilsze – Mazowsze…
Dla Miry Zimińskiej. przyjaciółki najmilszej.
bez której nie byłoby Sygietyńskiego, ani Mazowsza.
Ani mnie.
Zapraszam do działu: Marian Hemar