W 2009 roku rząd Niemiec podjął decyzję o przyznaniu wsparcia dla stoczni w Rostoku i Wismarze w łącznej wysokości 180 mln euro. Wcześniej 60 mln euro wsparcia dla tych stoczni przekazały lokalne władze sąsiadującego z Polską landu Meklemburgii – Pomorza Przedniego. Komisja Europejska – w odróżnieniu od stoczni w Polsce – nie miała w tym przypadku uwag. Efekt był taki, że niemieckie zakłady przetrwały najgorszy okres. Niedługo później znalazł się nowy inwestor i dziś stocznie te budują największe statki wycieczkowe świata.
Niemieckie stocznie w Rostoku i Wismarze nie musiały zwracać pomocy publicznej bowiem rząd federalny w Berlinie potrafił właściwie uzasadnić przed Komisją Europejską powody udzielenia takiej pomocy. To samo osiągnął rząd we Francji. Tam, co prawda, Komisja Europejska nakazała zwrot udzielonej pomocy publicznej, jednak francuskie władze odwołały się od tej decyzji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS), a ten orzekł, iż pomocy nie trzeba zwracać.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: OBURZAJĄCE! Niemiecki sąd blokuje porty w Szczecinie i Świnoujściu! Sędziowie z Hamburga uznali, że Nord Stream jest ważniejszy
Co istotne – w przypadku polskich stoczni w Szczecinie i Gdyni rząd Donalda Tuska podjął decyzję, aby nie zaskarżać do ETS postanowienia Komisji Europejskiej, które nakazywało zwrot udzielonej wcześniej pomocy publicznej. Kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli, którzy kilka lat później badali czy w sprawie stoczni nasze władze zrobiły autentycznie wszystko, aby je uratować, stwierdzili, że kierownictwo Ministerstwa Skarbu Państwa uznało decyzje KE o konieczności zwrotu pomocy publicznej za decyzję, od której – uwaga – „nie wypadało się odwołać”. Podkreślam: „nie wypadało” (sic!).
Efekt tej decyzji był taki, że polskie stocznie trzeba było zamknąć, a cały majątek wystawić na sprzedaż. Z kolei stocznie w Wismarze i Rostocku, dzięki udzielonej pomocy publicznej mogły finalnie stanąć na nogi. Niedługo później (na początku marca 2016 r.), wraz ze stocznią w Stralsundzie, zostały one nabyte przez nowego inwestora strategicznego – Genting Hong Kong. Spółka ta poszukiwała w Europie stoczni, które gotowe były remontować, jak i budować luksusowe statki pasażerskie dla swoich armatorów.
Kto wie – może gdyby rząd Tuska odwołał się od decyzji Komisji Europejskiej, to największe statki wycieczkowe świata byłyby dziś budowane w Szczecinie i Gdyni, a nie w oddalonych o 120 – 160 kilometrów od granicy z Polską stoczniach w Rostoku i Wismarze?