Wiersz Mariana Hemara: Przypowieść starochińska
Siedział na dole, na skraju mulistej rzeki,
Mogło się zdawać, że drzemał
z wędką w leniwej dłoni,
Ale czasem otwierał powieki,
śledził spod oka
Hieroglify pływaka
na niebieskiej fali.
Przyjechali dwaj jeźdźcy, zsiedli z koni,
Trzeciego wiedli luzaka,
Szli w jedwabiach i piórach z wysoka,
Zeszli na sam skraj wody.
„O, Najmędrszy!” – ukłonił się
starszy, siwobrody. –
„Zabieraj, co masz pod ręką
najpotrzebniejszych rzeczy,
zaraz pojedziesz z nami, w naszej pieczy,
Do stolicy, do Księcia.
Książę cię zaprasza
Chce cię zrobić premierem
Ministrów i miast Majorem,
Nie próżno mądrość twoją cały kraj rozgłasza,
Ruszajmyż dziś, przed wieczorem!”
Pływak u wędki drgnął. Mądry Cha Ts u
Położył palec na ustach.
Ale ryba nie brała.
Po chwili spytał: „Czy w książęcym pałacu
Jest jeszcze,
jak ją dzieckiem, pamiętam, widziałem,
W kaplicy wyzłacanej, za grubym kryształem,
Mumia świętego Żółwia, któremu
Umarło się dwieście lat temu,
A który przeżył jedenaście wieków,
Cztery dynastie książęce,
i królów sześćdziesięciu?”
„Jest” – odpowiedział młodszy poseł –
„Za szkłem kryształowej szyby
odbiera hołdy pielgrzymów.
Ma oczy błyszczące z czerwonych rubinów,
W szylkret skorupy wprawione klejnoty,
Każdy innego koloru:
Malachity, jaspisy, garnety, korale,
Beryle, korneliany, perioty” –
„Ale” –
Zapytal Cha Tsu – „gdyby
Żółw święty miał do wyboru,
Gdyby mógł wyjść zza szyby
I znów zacząć przerwane życie,
Zamrugać własnymi oczami,
Wleźć do sadzawki i machać
W błocie ogonem –
co by wybrał?
Jak szanowni panowie myślicie?”
Obaj posłowie odrzekli: „W istocie,
Zdaje się, że by wolał
machać ogonem w błocie.”
Pływak drgnął. Cha Tsu milczał.
Obaj posłowie milczeli.
Słuchali, jak woda szemrze i szeleści.
Skłonili się. Odjechali.
Koniec przypowieści.
Zapraszam do działu: Marian Hemar