Wiersz Mariana Hemara: Wielka obrona Warszawy
Zaczęła się tego dnia,
Kiedy umilkły działa
I wycie świszczących bomb –
Niemiecka bomba ostatnia
Spadła piorunem w głąb
Obłąkanego piekła,
Ostatnia salwa armatnia
Podniosła ostatni słup
Dymu i rudej kurzawy
Z ciał ludzkich, darni i cegły,
chmurą nad miastem wisiała
Łuna, czerwona mgła
I łoskot bitewnej wrzawy –
I nagle – bitwa ustała.
Cisza Warszawę zawlekła.
Leżał na bruku trup –
Cywil w bitwie poległy.
Leżała dziewczyna z Brackiej,
Pod szóstym – to ta, to ona…
Jak łachman wśród gruzów i szkła.
Leżał zabity koń,
Biedny koń magistracki,
Szkielet z mięsa odarty.
W zgliszczach leżały domy
I drzewa.
I tego dnia –
W tej ciszy porannej – w tej chwili
Zaczęła się wielka obrona –
Wielka obrona Warszawy.
Niemcy Warszawę zdobyli.
* * *
Patrzały oczy tępe,
Patrzały z martwą uwagą.
Czołgi niemieckie pancerne,
Wojska niemieckie niezmierne,
Wozy i roty piechoty
Na skwerach, u bram, u wylotów – .
Niemcy zdobyli Warszawę.
Zdobyli słoneczny Mokotów,
Żoliborz i Saską Kępę,
Z łoskotem walili Pragą,
W brzęku, w szczęku, w szeleście,
Przez Krakowskie Przedmieście,
Od Bródna do Ochoty,
Kolumną przeszli przez Wolę,
Kolumną stali na Kole,
Tupała żelazna armada,
Tupał but ciężko podkuty,
Zgrzytały niemieckie buty
Na bruku z gruzów i szkła –
W Alejach Ujazdowskich
Płakała warszawska jesień,
Niemiecka defilada
Płaczącą Aleją szła.
Płakał warszawski wrzesień –
Szła armia rozpłomieniona
Tryumfem zwycięskiej sławy
Niemieckiej.
I tego dnia
Zaczęła się wielka obrona.
Wielka obrona Warszawy.
* * *
Cztery lata – to znaczy,
Półtora tysiąca dni
I półtora tysiąca nocy.
A każdy dzień – gwałt przemocy,
Gardło pruską dławione łapą.
Noc każda – strach, czy do drzwi
Załomota kolbami gestapo.
A dzień każdy – dzień rozpaczy
I łez nowych i świeżej krwi.
A noc każda – zmora dusząca,
Czyhająca w ciemności.
To znaczy:
Cztery lata, półtora tysiąca
Warszawskich nocy i dni.
Z każdą taką nocą, z każdym dniem,
Z każdą zbrodnią, co się w mieście iści,
Z każdym w strzępy poszarpanym snem,
Z każdym wzrokiem szpicla, co jak szczur
Węszy trupy przechodzące ulicą,
I z niemiecką każdą szubienicą
Rośnie, rośnie w Warszawie – mur.
Wyżej – wyżej, niż mury getta.
Jeszcze wyżej, niż gdzie gwiazdy migocą.
Wyrasta mur nienawiści
Dokoła Niemców w Warszawie.
Z każdym dniem, z każdą nocą,
Głębiej pod nimi zapada
Ten bruk, po którym szła
Niemiecka defilada.
Giną ludzie w obławie,
W więziennych cel tajemnicach.
Płaczą po dzieciach matki,
I dzieci po rodzicach.
Drą się butów ostatki,
Drą się resztki bielizny.
z nędzy, głodu i chłodu,
Słabną ciała obrońców –
Warszawskich obrońców ojczyzny.
W pobladłych, zapadłych licach
Powieki kryją błysk
Oczu –
Ulicami biednymi chodzą zbiedniałe kobiety,
I bronią rodzin, jak lwice walczące o łyżkę strawy.
Dzieci czujne, odważne, sprzedają tajne gazety.
Mężczyźni, bladzi i chudzi
Cienie – upiory ludzi –
Walczą o dzień i o noc, trzepocą w sieciach obławy.
Tylko pod ziemią – grzmi –
Tylko pod ziemią – warczy –
Węszą – szukają – szpiclów
Do szukania nie starczy –
Pod brukiem wzbiera grzmot
Daleki – głuchy – głęboki –
Niemiec z czoła ściera zimny pot.
Kroki – za nim przed nim – kroki
Szepty – przed nim – za nim – z boku –
Armia mściwa ukrywa się w mroku
Armia mściwa – mężczyzn kobiet – dzieci –
Generałów polskich
pułkowników –
Szeregowców polskich – buntowników –
Niewidzialny tylko w mroku świeci
Oczami – oczami wilczymi –
I błysk oczu mówi Niemcom prawdę –
I staje ta prawda przed nimi:
Ażeby nas zwyciężyć –
Nie dość nad nami rozsrożyć
Ogień i miecz. Ni gwałtem,
Ni głodem nie dość nas morzyć.
Nie dość rozpaczą osaczyć,
Nie dość nas nędzą ograbić —
Ażeby nas zwyciężyć,
Trzeba nas przedtem zabić.
Ażeby z nami wieczny
Niemiecki porządek zrobić –
Nie dość nas pobić w polu,
Trzeba nas jeszcze dobić.
Nie dość na ziemię powalić
I powalonych się nie bać,
Trzeba jeszcze trupy spalić,
Do kupy rzucone razem,
Popioły w ziemi pogrzebać –
Popioły zakopać do grobu,
Głęboko – i przygnieść głazem.
Nie ma innego sposobu.
Nie ma innego sposobu.
Bo jeśli jeden z nas
Jeszcze zostanie żywy –
z jednego odrodzi się wraz
Legion zemsty, straszliwy,
Tysiąc mściwych – z tysiąca.
Sto tysięcy – a jutro
Z bram, z piwnic, z lasów, schronów
Wyjdzie trzydzieści milionów
Sędziów – na wasze winy.
Z ostatniej żywej dziewczyny,
Co ledwie się słania na nogach –
Spójrz – byle przewróci ją wiatr –
Odrodzi się wszystka kara,
I wszystek nasz odwet na wrogach.
I w rękach tych uliczników –
Sprzedawców gazet w tramwaju –
Odrodzi się piorun i grom
Odwetu za krzywdy Kraju.
Z nich – z tych ulicznych kadr;
Z suteren, z rynsztoków, z placyków,
z zakazanych zaułków
Podniosą się z szumem chorągwie
Nieprzebłaganych pułków.
lon ten tłum niezwalczony –
Ta ludzka zawzięta ćma,
Dokończy wielkiej obrony,
Wielkiej obrony Warszawy –
Która zaczęła się dnia
Dwudziestego ósmego września,
W trzydziestym dziewiątym roku,
Kiedy umilkły działa
I bomb obłąkane świsty –
W tej ciszy porannej, w tej chwili,
Kiedy Niemcy Warszawę zdobyli,
Na swoją zgubę
I na pohybel wieczysty.
1943
Zapraszam do działu: Marian Hemar