Należy ogólnie przybliżyć sytuację przesiedlonej ludności, jakie zastali warunki na terenach, gdzie mieli rozpocząć nowe życie. Jakie były ich pierwsze chwile na nowym miejscu zamieszkania, jak oddziaływali oni na miejscową kulturę, oświatę, czy naukę, czego dotyczyły główne problemy, a jak wyglądała ich asymilacja z ludnością, która już mieszkała na tych terenach oraz jak wyglądała rola duchowieństwa i Kościoła katolickiego na tych terenach. Posłużę się tu głównie przykładami z Pomorza Zachodniego, ze względu na szczególny charakter tego miejsca i bardzo ciekawy, utworzony po II wojnie światowej skład etniczny tych ziem.

Po opuszczeniu transportu, którym przesiedleńcy docierali do punktów etapowych końcowych najczęściej kierowali się do punktów PURu. Udzielano im tam pomocy materialnej i moralnej, podnosząc na duchu wycieńczonych drogą tułaczy. Dzięki osobom zatrudnionym przez Państwowy Urząd Repatriacyjny repatrianci pierwszy raz od czasów wysiedlenia mieli poczucie, że ktoś się o nich troszczy. Nawet mała pomoc w wysokości 200 złotych była bardzo przez nich ceniona. W punktach PURu udzielano również pierwszych informacji dotyczących zaginionych najbliższych. Urząd ten lokował tych ludzi w swoich domach noclegowych, żywił w stołówkach, prowadził apteki, magazyny żywnościowe, żłobki dla dzieci, punkty medyczne oraz prowadził dokładną rejestrację przesiedleńców. Prowadzono również dział pomocy prawnej, za pomocą, którego przesiedleńcy otrzymywali równowartość mienia pozostawionego na wschodzie. Innymi słowy – zajmował się „ewakuowaną” ludnością do chwili znalezienia przez nią miejsca zamieszkania, a nawet pracy. Po znalezieniu lokum zaczynało się dla osadników zupełnie nowe, już w miarę normalne życie. Każdy zaczynał od zera, ponieważ to, co z sobą przywożono z zesłania bądź Kresów nie miało zbyt wielkiej wartości.
Bardzo wielu przesiedleńców z ZSRR nie wiedziało dokładnie dokąd jedzie rozpocząć nowy etap swojego życia. Nie znali historii ziem, na których mieli się osiedlić, zatem szukali „punktów zaczepienia” – np. osiedlano się w jednych wioskach / dzielnicach z ludnością pochodzącą z tych samych stron. Kiedy przybywali oni na Ziemie Odzyskane zastawali różny krajobraz: „Wot ona, proklataja Germania” (‘Oto one, przeklęte Niemcy’) – taki rosyjski napis witał wjeżdżających na teren Pomorza Zachodniego od strony Poznania. Podpalone domy, wiele opustoszałych miasteczek i wiosek albo wiosek przepełnionych, lecz zamieszkałych głównie przez starców, kobiety i dzieci. Tam, gdzie bezpośrednio przetoczył się front, zwielokrotniony obraz zniszczeń: zasieki, poryte lasy, cmentarzyska rozbitych czołgów i swąd spalenizny”[1].
Dlatego też migranci przybywający na te ziemie, którzy zastawali całkowicie opuszczone wsie, starali się wybierać najmniej zniszczone oraz największe gospodarstwa. Początkowo nie było przepisów regulujących zajmowanie terenów, osiedlano się na zasadzie zajęcia danego domu, bądź przydziału przez PUR, bądź inne organy np. wojsko. Dopiero w późniejszym okresie, gdy powstały polskie władze administracyjne zaczęto stosować zasadę obowiązkowego zgłaszania chęci osiedlenia się w danym miejscu władzom gminy.
Dziwna im się wydawała Polska, do której wracali. Pełno w niej było radzieckich żołnierzy, czerwonych flag, portretów Stalina i komunistycznych haseł propagandowych. Nie był to już ten sam kraj, z którego wyjechali. Nie czuli się w nim tak jak przed wojną na ziemiach, do których byli przywiązani. Cały czas towarzyszyła mieszkańcom wizja tymczasowości. Jedna z osób tak wspomina pierwsze chwile osadnictwa repatriantów z Wilna: „Mieszkanie jest na parterze. Trzy ładne pokoiki, kuchenka, łazienka, balkonik. W największym pokoju staje zielona kanapa z Wilna. Stół jest poniemiecki. Nad łóżkiem mamy obrazek z Matką Boską Ostrobramską. Reszty rzeczy nie wypakowujemy. Niech zostaną w kufrach. Babcia mówi: Moje serce czuje, że my wrócim się do Wilna szybciej niż kto myśli. Dobrze, że my blisko dworca. Potem w święta Bożego Narodzenia dzielimy się opłatkiem. Mama płacze, bo nie ma z nami taty. A babcia mówi: Żeby my następne święta już spędzali w Wilnie”[2]..
Kresowiacy jeszcze kilka lat po wojnie mieli nadzieje na powrót Wilna i Lwowa do Polski.

Osadnikom jedynie przywieziony dobytek zapewniał poczucie swojskości, pozwalał urządzić mieszkanie jak dawniej „u siebie”. Oczywiste było, że przybysze na nowym terenie czuli się obco. Nie znali historii Pomorza, ani nie wiedzieli praktycznie nic o przeszłości najbliższej okolicy. Dawne miejsce zamieszkania tkwiło w świadomości i tradycji, natomiast nowe kojarzyło się z przymusem i władzą sowiecką. Ludzie niekiedy przez bardzo długi okres nie czuli się „jak na swoim”, przez co wstrzymywano się z remontami domów, rozbudową gospodarstw i budowaniem w miarę stabilnej sytuacji na odzyskiwanych terenach. Bardzo zły był również stosunek armii sowieckiej do Polaków: „[…] Posprzątałam jeden pokój, żeby się wreszcie przespać i zamieszkać. Ojciec poszedł po mamę i zamieszkaliśmy w tym domu, ale tylko jedną noc, bo rano obudziło nas walenie kolbami drzwi. Otworzyłam drzwi i stanowczy rozkaz „Uchaditie, wont stąd”. To było coś koszmarnego, bo wydawało się nam, że uciekliśmy od nich tak daleko, a tu w nowym domu Sowiet każe się nam wynosić. To miała być Polska? […] Gdy wyszliśmy z tego domu, czuliśmy się okropnie. Po trzech tygodniach tułaczki, po okradzeniu z tych paru tobołków, ciągle nie wiedzieliśmy, gdzie się udać. Wróciliśmy na dworzec”[4].
Bardzo specyficzną cechą tego okresu były szykany ze strony czerwonoarmistów w stosunku do ludności polskiej, tolerowane przez radzieckie komendantury, podczas gdy z ludnością niemiecką żołnierze radzieccy mieli obchodzić się „poprawnie”. Szykany te wpływały na opuszczanie przez Polaków miejsc, na których dopiero co osiedli. Ministerstwo Informacji i Propagandy w swoim sprawozdaniu przedstawiało ów fakt: „Stosunek władz sowieckich do osiedleńców jest główną przyczyną odpływu ludności polskiej. Jaskrawe incydenty występują okresami. Mają miejsce wypadki wyrzucania chłopów polskich z zajętych gospodarstw przez Rosjan. Komendant wojskowy sowiecki płk Bojko wysiedla całe wsie, na miejsce Polaków osadza Niemców”[5], czy meldunek pierwszego wojewody szczecińskiego (wówczas pełnomocnika Rządu Tymczasowego) Leonarda Borkowicza do Bolesława Bieruta z 12 maja 1945 roku, w którym pisał: „Melduję, że w Szczecinie wytworzyła się ogromnie trudna sytuacja, która wymaga interwencji najwyższych władz państwowych […], a nawet Moskwy. Władze sowieckie nie pozwalają na osiedlanie się Polaków, w Szczecinie wyznaczono Niemcom i Polakom specjalne dzielnice. Władze sowieckie nie robią różnicy między Polakami, a Niemcami […] Fala gwałtów, częste wypadki pobicia […] urzędnicy i pracownicy uciekają. Nie razie panuję nad sytuacją, ale bez pomocy ludzi nie utrzymamy”[6].
Jeśli chodzi o osiedlanie się w miastach, trzeba pamiętać, że one najbardziej ucierpiały podczas wojny. Na miasta znajdujące się na terenie Ziem Odzyskanych prowadzone były naloty alianckie, a następnie zdobywanie ich przez Armię Czerwoną połączone bardzo często z grabieżą. W miastach brakowało energii elektrycznej, wody i gazu. Repatrianci, którzy otrzymywali mieszkania często zmuszeni byli do ich gruntownego remontu. Zaraz po zameldowaniu swojego pobytu wywiesić musieli w oknach biało – czerwoną flagę na znak, że dom jest zajęty[7]. Nierzadko zdarzało się, że w miastach żyli niewysiedleni jeszcze Niemcy i tutaj znamienite jest zachowanie przesiedleńców w stosunku do tej ludności. Sami jako ludzie, którzy doświadczyli w swoim życiu wielu cierpień spowodowanych wojną, rozumieli ludność niemiecką, która również jak oni kilka lat wcześniej traciła cały swój majątek i była deportowana. Praktycznie nie zdarzały się przypadki, aby ludność kresowa grabiła i poniżała mieszkających tam jeszcze Niemców. Inaczej natomiast wyglądało zachowanie ludności polskiej, która przybywała na Tereny Odzyskane z centralnej części polski, głównie po to, aby zwiększyć swój status społeczny – dorobić się. Bez skrupułów wchodzili do niemieckich domów i wypędzali ich mieszkańców[8].
Poczucie bezpieczeństwa osadników w latach 1945 – 1948 również dość negatywnie wpływało na przystosowanie do nowego miejsca zamieszkania. Często dochodziło do rabunków, albo ze strony zwykłych szabrowników albo ze strony maruderów Armii Czerwonej, powracających z frontu. Zdarzały się również morderstwa, gwałty, włamania – zarówno przez grupy wymienione powyżej, ale również przez niemiecką partyzantkę. Powodowało to, że niektórzy osadnicy porzucali zajęte gospodarstwa i wyruszali szukać dla siebie miejsca w bezpieczniejszych stronach. Żołnierzy, którzy mieli pilnować spokoju było albo zbyt mało, albo nie byli odpowiednio wyszkoleni. Należy szerzej wspomnieć o szabrownikach. Byli to ludzie najczęściej pochodzący z centralnej Polski. Działali oni w zorganizowanych grupach, które trudniły się przejmowaniem poniemieckich gospodarstw i rozkradaniu wszystkiego co się dało i ucieczce z danego miejsca do następnego. W ten sposób bardzo wiele domów, w których osiedlali się przesiedleńcy zza Buga było bardziej zniszczonych przez ich własnych rodaków niż przez wojnę. Przykry jest zatem fakt, że ludzie którzy tyle się nacierpieli w wyniku wojny byli jeszcze okradani, bądź napadani przez innych Polaków. Polskie elity osadnicze – z kręgów partii PPR, PSL, ale także z organizacji „Ojczyzna” zgodnie głosiły od początków 1946 roku hasła, iż z Terenów Odzyskanych nie wolno wywozić dóbr[9].
Jeśli chodzi o asymilacje przesiedleńców z tzw. ludnością autochtoniczną na terenach zasiedlanych trzeba zaznaczyć, że stosunki układały się bardzo różnie. Szczególnie widoczne antagonizmy występowały wśród dzieci i młodzieży. Naśmiewały się z siebie nawzajem – wytykając odmienny dialekt mowy, pochodzenie, czy nawet ubiór. Dzieci różniły się również stopniem znajomości kultury polskiej i kultury życia codziennego. Młodzież grupowała się według pochodzenia etnicznego, kontakty koleżeńsko – towarzyskie powstawały głównie we własnych środowiskach. Sytuacje te występowały mniej więcej do początku lat pięćdziesiątych, kiedy to różnice regionalne zaczęły się zacierać, powstawały nawet „mieszane małżeństwa”. Sytuacje ludności autochtonicznej w stosunku do Kresowiaków najlepiej ukazują wspomnienia Wilnianki – Zuzanny Kowszyk – Gindifer: „Do nas ciągle przyjeżdżali jacyś ludzie z różnych transportów, mieliśmy dach nad głową i mogliśmy udzielać go innym. Władze Torunia i mieszkańcy „tubylcy” tego miasta byli bardzo źle ustosunkowani do nas – repatriantów. Niejednokrotnie słyszało się: ”po co ta biedota do nas przyjechała? Po co nam uniwersytet, gdy tyle wieków obchodziliśmy się bez niego i było dobrze”. Raził ich nasz język, nas – ich obyczaje. Potem wszystko zaczęło zmieniać się na lepsze i po paru latach te podziały praktycznie zniknęły”[10].
Nie należy jednak uogólniać i negatywnie postrzegać wszystkich Polaków – „tubylców”. Bardzo wiele osób ofiarnie niosło pomoc w tych trudnych i ciężkich czasach. Dostarczali jedzenie, ubrania, pieniądze dla najbardziej potrzebujących. Bardzo często pomagali w poszukiwaniach osób zagubionych. Trudności asymilacyjne nie dotyczyły jednak tylko przesiedleńców zza Buga, ale również rozpoczęły się oskarżania mieszkańców, którzy w czasie wojny wpisywani byli na niemiecką listę narodową. Mazurom i Ślązakom zarzucano brak patriotyzmu. Bardzo trudna była asymilacja ludzi wywodzących się z kręgu germańskiego, znających język niemiecki z nowymi osadnikami.
Najbardziej integrującą całe społeczeństwo instytucją był Kościół katolicki. Kapłani, bardzo często pochodzący również z Kresów Wschodnich, tworzyli bardzo żywo funkcjonujące parafie, bazujące szczególnie na przesiedleńcach. Ludzie ci, będąc gorliwymi katolikami nie mieli możliwości w czasie zsyłki uczestnictwa w nabożeństwach, mszach. Wszelkie religijne praktyki były w komunistycznym Związku Radzieckim zakazane. W Polsce rząd początkowo przyzwalał i nawet współpracował z Kościołem w powstawaniu struktur kościelnych, ponieważ widział w tym możliwość szybkiego zniwelowania antagonizmów między obywatelami. Świadczy o tym wypowiedź ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta: „Nie ma sprzeczności między dążeniem Kościoła i Państwa. Nie jesteśmy zainteresowani w rugowaniu zakonnic ze szpitali, czy zamykaniu szkół katolickich, jak to czyniono pół wieku temu we Francji. Jesteśmy zainteresowani w otwieraniu jak najwięcej szpitali, jak najwięcej szkół. Nie jesteśmy zainteresowani w zamykaniu kościołów, ale przeciwnie, jesteśmy zainteresowani w otwieraniu kościołów polskich na odzyskanym piastowskim Zachodnie”[11].
Trzeba tutaj również zauważyć fakt, iż przesiedleńcy z Kresów Wschodnich charakteryzowali się bardzo bogatą kulturą etniczną oraz świadomością przynależności narodowej, wynikłej z wieloletniego zamieszkiwania u boku Litwinów, Białorusinów, Rusinów, czy Rosjan i konieczności podkreślania swojej przynależności etnicznej. Przesiedleńcy odznaczali się patriotyzmem oraz dużą aktywnością społeczną, która zaskutkowała w organizacji życia społecznego, kulturalnego i naukowego na terenach gdzie się osiedlili.
Osobno należy poruszyć wspomnianą powyżej rolę Kościoła katolickiego w czasach zaludniania Ziem Odzyskanych. Ważnym elementem przy wyborze miejsca zamieszkania dla ludzi przybywających na te tereny w początkowych latach repatriacji, było istnienie zdatnych do sprawowania kultu kościołów. Dlatego też znane są przypadki, osobistych nalegań oficerów radzieckich na przyjazd i osiedlanie się księży celem ustabilizowania sytuacji[12]. W czasie wojny zniszczeniu na terenie samego tylko województwa szczecińskiego uległo 1.086 miejsc służących kultowi religijnemu. Odbudowa sanktuariów konsolidowała ludność w czasie wspólnej pracy na rzecz całej społeczności. Do czerwca 1946 roku wyodrębniono 29 dekanatów i 509 parafii. Każdy pracujący w administracji kapłan obsługiwał średnio 3 – 4 kościoły i 4 tysiące wiernych. Do 1949 roku 225 placówek duszpasterskich nie zostało obsadzonych, ale już do końca 1950 roku oddano do użytku 1.202 kościoły i 72 kaplice oraz postawiono 2.386 krzyży i 410 kapliczek[13]. Praca duszpasterska przybywających na Ziemie Zachodnie duchownych była bardzo ciężka, ale mimo niezliczonych przeciwności potrafili oni budować nowe parafie i krzewić wśród ludności polskiej patriotyzm i wartości chrześcijańskie. W tamtych latach bardzo wielu młodych ludzi zdecydowało się wstąpić na drogę kapłaństwa, widząc w niej możliwość kontynuacji walki o Polskę i jej duchową tożsamość. „Wolno postawić tezę, że bez tego pierwiastka religijnego proces zakorzenienia osadników na ziemiach zachodnich przebiegałby znacznie wolniej i nie wydałby takich owoców. Życie religijne okazało się nośnikiem polskości, a także mocnym spoiwem łączącym w ludzkiej świadomości „stare” i „nowe”. Osadnicy w zdecydowanej większości zdali swój historyczny egzamin, tak z postawy chrześcijańskiej jak i z patriotyzmu”[14].
Powracając do kwestii organizacji życia społecznego na terenach odzyskanych, należy zaznaczyć, że największy wkład w jego rozwój wnieśli przesiedleńcy z Kresów Wschodnich. To oni mieli zapał, dobre chęci, ale przede wszystkim umiejętności i kwalifikacje, nabyte na znakomitych uczelniach: Stefana Batorego w Wilnie i Jana Kazimierza we Lwowie. To właśnie kadra profesorska tych uniwersytetów współtworzyła polskie szkolnictwo wyższe po wojnie, o czym już w tym rozdziale wspomniałem. To im zawdzięczamy bardzo wiele inicjatyw, nie wiedząc, że są zasługą właśnie Kresowiaków, np. współtworzenie Teatru Polskiego w Szczecinie przez p. Czosnkowskiego – dyrektora oraz aktorów: Młodnickiego, Młodnicką, Czosnkowską, czy współorganizację klubu piłkarskiego „Pogoni Szczecin” przez Stanisława Skorodeckiego[15]. Jeśli chodzi o edukację w Szczecinie, bardzo kontrowersyjny jest problem kadry Uniwersytetu im. Stefana Batorego z Wilna, która początkowo miała właśnie w Szczecinie tworzyć Uniwersytet, a nie w Toruniu. Kresowiacy założyli jednak inną, obecną chlubę Szczecina – Pomorską Akademię Medyczną. Akademia ta powołana została w 1948 roku przez profesora Artura Chwalibogowskiego, który do Szczecina przyjechał wraz z pięcioma młodymi absolwentami Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie[16]. Następnie do nowo tworzonego PAMu zaczęli zjeżdżać się inni lwowscy uczeni, dzięki czemu Pomorska Akademia Medyczna jako jedyna wyższa uczelnia w mieście miała od początku swego istnienia pełne prawa akademickie – mogła prowadzić przewody doktorskie i habilitacyjne oraz nadawać stopnie doktorskie.
W Szczecinie bezpośrednio po wojnie ukształtowało się silne środowisko literackie. Tworzyli tam Jerzy Andrzejewski, K. I. Gałczyński i inni[17]. W 1947 roku Gałczyński napisał wiersz pt. „Spotkanie w Szczecinie”:
„Naprzeciw mojego okna
W mieście Szczecinie
Złoci się w słońcu jemioła
A obłok przy niej
A obok w dole dziewczyny idą
gwarząc wesoło
lecz tylko śnieg je całuje pod tą jemiołą
Ale jest jedna wśród dziewczyn
wietrzna i morska
Ma takie niezwykłe imię –
Polska!
Na nią czekały usta. I dla niej
chcę wierszem płonąć
Za Szczecin! Za pierwszą armię!
Za wolność!”
[1] Alina Hutnikiewicz, Pomorze Zachodnie po II wojnie światowej [w] Pomorze Zachodnie poprzez wieki, redakcja: Jan M. Piskorski, Szczecin 1999, str. 367.
[2] Alicja Paczoska, Dzieci Jałty. Exodus ludności polskiej z Wileńszczyzny w latach 1944 – 1947, Toruń 2003, str. 299.
[4] Ibidem, str. 307.
[5] Stanisław Jankowiak, Wysiedlenie Niemców z województwa szczecińskiego w latach 1945 – 1950 [w] Osadnictwo polskie na Pomorzu Zachodnim, redakcja: Kazimierz Kozłowski, Szczecin 2002, str. 37.
[6] Meldunek L. Borkowicza [w] Pomorze Zachodnie w Polsce Ludowej o periodyzacji i polonizacji regionu, Kazimierza Kozłowskiego [w] Od Polski Ludowej do IIIRP w Unii Europejskiej. Pomorze Zachodnie 1945 – 2005, redakcja: Kazimierz Kozłowski, Adam Wątora, Edward Włodarczyk, Szczecin 2006, str. 54.
[7] Alicja Paczoska, Dzieci Jałty. Exodus ludności polskiej z Wileńszczyzny w latach 1944 – 1947, Toruń 2003, str. 301.
[8] Ibidem.
[9] Kazimierz Kozłowski, Pomorze Zachodnie w Polsce Ludowej o periodyzacji i polonizacji regionu [w] Od Polski Ludowej do IIIRP w Unii Europejskiej. Pomorze Zachodnie 1945 – 2005, redakcja: Kazimierz Kozłowski, Adam Wątora, Edward Włodarczyk, Szczecin 2006, str. 56.
[10] Alicja Paczoska, Dzieci Jałty. Exodus ludności polskiej z Wileńszczyzny w latach 1944 – 1947, Toruń 2003, str. 311.
[11] Wypowiedź Bolesława Bieruta [w] Kościół Katolicki wobec osadnictwa na Pomorzu Zachodnim, wybrane problemy, ks. Jana Marcina Mazura [w] Osadnictwo polskie na Pomorzu Zachodnim, redakcja: Kazimierz Kozłowski, Szczecin 2002, str. 87.
[12] Ibidem, str. 84.
[13] Ks. Jan Marcin Mazur, Kościół Katolicki wobec osadnictwa na Pomorzu Zachodnim, wybrane problemy, [w] Osadnictwo polskie na Pomorzu Zachodnim, redakcja: Kazimierz Kozłowski, Szczecin 2002, str. 87.
[14] Ibidem, str. 90.
[15] Remigiusz Węgrzynowicz, Udział Kresowiaków Południowo-Wschodnich w rozwoju Kresów Północno-Zachodnich [w] Konferencja. Pięćdziesięciolecie przesiedlenia Kresowiaków na Pomorze Zachodnie. Początki. Dokonania, redakcja: Antoni Giza, Tadeusz Zwilnian Grabowski, Szczecin 1996, str. 32.
[16] Bolesław Nagay, Udział Kresowiaków Południowo-Wschodnich w organizacji służby zdrowia na Ziemi Szczecińskiej [w] Konferencja. Pięćdziesięciolecie przesiedlenia Kresowiaków na Pomorze Zachodnie. Początki. Dokonania, redakcja: Antoni Giza, Tadeusz Zwilnian Grabowski, Szczecin 1996, str. 112.
[17] Antoni Czubiński, Polska i Polacy po II wojnie światowej (1945 – 1989), Poznań 1998, str. 114.